Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Religa, twardy facet z miękkim sercem

Marlena Polok-Kin
Jan Sarna (z lewej) towarzyszył przyjacielowi na rybach, choć nie łowił
Jan Sarna (z lewej) towarzyszył przyjacielowi na rybach, choć nie łowił arch. rodzinne
Kardiochirurg, wizjoner, polityk, nauczyciel. Życie napisało dla prof. Zbigniewa Religi najróżniejsze role. Wszystkie ważne i ważące na losach setek ludzi. Jaki był prywatnie? Na pewno nie spiżowy, za to meganormalny - pisze Marlena Polok-Kin.

Pierwsi pacjenci, którym przeszczepił serce, mówili o nim "Tatuś". Dostali od niego prezent, który nie ma ceny - życie. Ale także dlatego, że przejmował się nimi jak najbliższą rodziną, przeżywał każdy przypadek indywidualnie. - U niego zawsze najpierw był człowiek i jego problem, potem jednostka chorobowa. I nie ma w tym grama przesady - wspomina dr Jan Sarna, dyrektor generalny Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu, który przyjaźnił się z prof. Religą ponad dwie dekady.

Znał go, jak sam mówi, tak blisko, że już się bliżej nie da. I nie ukrywa, że brakuje mu przyjaciela. Zwłaszcza teraz, gdy tak by się cieszył z sukcesów fundacji, z tego szczególnego, jubileuszowego roku jej funkcjonowania. Bo fundacja to było jego dziecko, planowane i wypieszczone.

- To był świetny, wielki człowiek i wizjoner, to fakt. Ale przede wszystkim ktoś, kto czuje ciężar tej odpowiedzialności za przewodzenie innym. Nie znam drugiej takiej osoby. Cieszył się sukcesami innych jak ojciec. Takie cechy są domeną wielkich ludzi - mówi Sarna.

Jaki był prywatnie? Na pewno nie spiżowy! Meganormalny i otwarty, żadnych wymagań, fochów, facet z zasadami, na którym można było polegać - zastrzega Sarna. - Nie przywiązywał wagi do drobiazgów, nie miał żadnych wymagań. Przez lata kurzył jak smok i uwielbiał muzykę Armstronga i Presleya. Szczególnie w samochodzie. A tym już lubił sobie poszaleć.

- Decyzje podejmował szybko, także jak chodzi o auta. Pamiętam, jak kupował swój ostatni samochód, hondę accord - wspomina. - Raz ją może widział, potem posłał do salonu do Gliwic po to auto mnie. Pytam "Zbyszek, ale nie obejrzysz jeszcze, nie będziesz wybierał?". Na to on do mnie mówi: "Janek, a ja żonę wybieram czy samochód? Nie przesadzasz?".

Sarna opowiada, że prof. Religa ciągle obmyślał coś, co i tak wiązało się z pracą. Wymyślił sobie fundację i stawiał takie cele, że inni pukali się w czoło. Niezwykłą drogę zawodową zafundował lekarzom, którzy nie bali się i ruszyli razem z nim - pod prąd i z przeszkodami.

- Był strasznie wymagający, zawsze jednak zaczynał od siebie. Potrafił się wkurzyć, wrzeszczeć, przeklinać. Choleryk był z niego. Wściekł się i za chwilę nie pamiętał, nie gniewał się. Był człowiekiem, który po prostu nigdy nie żywił urazy.

Słynny gest, kiedy stawał z uniesionym kciukiem i gardłował, np. do swoich asystentów, znają wszyscy, którzy z nim pracowali. Sarna śmieje się, do dziś wystarczy wykonać taki gest, a wszyscy wiedzą, o co chodzi. Co go tak wkurzało? Niekompetencja. Był perfekcjonistą i dlatego współpracownikom nie było z nim łatwo. - Zawsze jednak opieprzał za sprawę, za zawalenie roboty, nigdy nie nastawał na człowieka. Pamiętam taką sytuację, że ochrzanił asystenta na bloku operacyjnym. I sam uznał, że ten mógł się poczuć dotknięty osobiście. Złapał więc za telefon i go przeprosił, wyjaśnił, że nie chciał go urazić - wspomina Sarna. Profesor był przesiąknięty Śląskiem. Jak sam mówił - uwiedli go tutejsi ludzie - pracowitością i otwartością. Ba, nosił nawet bytomskie garnitury.

Do ostatniego dnia życia kibicował Górnikowi Zabrze. Zabrzanie zrewanżowali mu się zresztą honorowym obywatelstwem tego miasta. - Uwielbiał godkę i nawet sam czasem próbował mówić po naszymu. Potem śmiał się sam z siebie, bo oczywiście wypadało to komicznie - opowiada Sarna. - Lubił też śląskie wice.

Serwowaliśmy mu te łatwiejsze do zrozumienia. Kiedy pytam dr. Sarnę, jak jego przyjaciel zapatrywałby się na fakt, że zabrzanie chcą mu postawić pomnik, śmieje się: - Pewnie byłby zadowolony! Zbyszek wiele razy żartował, że z niego jest taki Pstrowski i kiedyś go koło niego postawią. Śmiał się, że jest jak koń pociągowy do roboty, tylko że nikt go do tej roboty nie przymusza.

Dziennikarze są zgodni - trudno dziś szukać tak medialnego zwierzęcia, jakim był Zbigniew Religa. - Czuł intuicyjnie, jaką potęgą jest czwarta władza, ile może zrobić dobrego propagując jego zamierzenia. Bo nie robił tego dla siebie, ale z myślą o pacjentach. Specjaliści od wizerunku mogliby się od niego uczyć. Z tą różnicą, że to nie były pozy wystudiowane. Profesor po prostu taki był - otwarty, ujmujący, bezpośredni i prostolinijny - opowiada red. Halina Szymura z katowickiego ośrodka TVP, autorka filmu dokumentalnego "Profesor od serca. Zbigniew Religa". - Potrafił oderwać się od pilnych zajęć i pędzić na Śląsk, do katowickiego ośrodka telewizyjnego, żeby nagrać program. Ale potrafił też obsztorcować dziennikarza z góry na dół - nigdy zarzutem nie było, że szuka sensacji, ale że nie przygotował się do rozmowy, nie wie, o co pyta - wyjaśnia Halina Szymura.

Jolanta Wszołek, dziś szefowa Pracowni Biologicznej Zastawki Serca Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii, kiedy znalazła się w zespole profesora, była pielęgniarką instrumentariuszką. Była także w zespole, kiedy rozpoczynały się pierwsze prace fundacji. Po latach pamięta tamte wydarzenia jako całość, ciąg wydarzeń, które zmieniły życie każdego, kto znalazł się na sali operacyjnej z prof. Religą.

- Pamiętam dzień tego słynnego przeszczepu, ba, były trzy przeszczepy pod rząd. Mieszkaliśmy na oddziale, a profesor razem z nami. Nie wyskakiwał do domu, nie odpuszczał. Operatywa odbywała się w systemie ciągłym, blok nie odpoczywał. Każdy z nas czuł się ważny, miał swoje ważne miejsce w tym zespole - opowiada pani Jolanta.

Dr Romuald Cichoń, dziś dyrektor naukowy Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii, wspomina, że gdy przyjechał do ówczesnego Wojewódzkiego Ośrodka Kardiologicznego w Zabrzu (dziś Śląskie Centrum Chorób Serca) na spotkanie w sprawie pracy do prof. Religi, ten powiedział mu tak po prostu: "Wie pan, panie doktorze, my tu będziemy przeszczepiać serca".

- Usłyszałem wiele rzeczy, które pobudzały wyobraźnię młodego lekarza, ale mówiąc szczerze, myślałem sobie, że jeśli w pięćdziesięciu procentach sprawdzi się, co ten facet mówi, to będzie rewelacja. Rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Najbardziej motywowała nas postawa profesora. Nie zrażał się niepowodzeniami, jeśli inny szpital odmawiał, on pacjenta przyjmował. Imponował nam, był bardzo pracowity, nie oszczędzał siebie w pracy i to było przykładem dla nas. Pracowaliśmy na okrągło. Szczerze powiem, że dziś nie dałbym tak rady. Dla nas to było wstrząsające do gruntu.

Wówczas byłem ostatnim adeptem w szpitalu prof. Religi, a jednak wspominam pierwszy zabrzański przeszczep serca jako absolutnie niezwykłe przeżycie. Nikt nie miał pojęcia, jak się za to zabrać. Tymczasem profesor Religa operował tak, jak by to robił setki razy, patrzyliśmy na to zafascynowani - wspomina dr Cichoń. - On to miał przemyślane, to był świetny lider. Szef, który wiedział wszystko.

Religa miał kompletnego hopla na punkcie zwierząt, bardzo wzruszał się ich losem. Do legendy przeszło już jego hołubienie "prawie pudla" Bamby, w domu Religów na pewien czas zadomowił się także szczur. Ordynował przygarnianie kotów, które błąkały się przy zabrzańskiej fundacji. Kotu Jana Sarny (Magi, bo ważny jak magi w zupie), na pierwsze urodziny wystawił pisemny certyfikat, w którym mianował go... swoim asystentem.

Wielkie napięcie, jakie wyzwalały najróżniejsze obowiązki, które miał na swoich barkach, starał się rozluźnić podczas wypadów na ryby. Wskakiwał w krótnie spodenki, rozpiętą koszulę i łapał wędkarski ekwipunek. Kiedy mieszkał w Zabrzu, jeździł w okolice Tarnowskich Gór i Lublińca. Do dziś rodzina Religów zachowała także mały domek nad Bugiem, w ukochanym miejscu profesora i jego małżonki Anny. Uczestnikiem jego egzotycznych wypraw na ryby, na Wyspy Zielonego Przylądka i do Danii był także Sarna. Jak przyznaje - dla towarzystwa i z przyjaźni, bo nigdy nie złapał wędkarskiego bakcyla.

- Zbyszek lubił też łowić sam. Siedzieć z wędką nad wodą. Jestem pewny, że gdzieś nad Bugiem obmyślił sobie, jak zrobić krok po kroku przeszczep serca w Zabrzu i cały pomysł na fundację. Plan był tak precyzyjny, że jeszcze mamy na lata roboty.

Kurzył, wrzeszczał, przeklinał, groził palcem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zabrze.naszemiasto.pl Nasze Miasto