Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Monika Kuszyńska: Już umiem szanować czas

Ola Szatan
Była trzecią wokalistką popularnego zespołu Varius Manx. Sława, sukcesy, uwielbienie fanów i obecność w rankingu "50 najseksowniejszych kobiet świata". Niedziela, 28 maja 2006 roku zmieniła całe jej życie. Diagnoza po wypadku samochodowym: złamany kręgosłup. Z piosenkarką Moniką Kuszyńską, o nowym życiu, rozmawia Ola Szatan.

Wróciła pani po wypadku na scenę z piosenką "Nowa rodzę się". Szczególną, bo mającą wiele wymiarów.
Jest szczególna, bo przede wszystkim jest pierwszą piosenką, którą nagrałam w tak zwanym moim "nowym życiu" - tak o nim mówię. To utwór, który pozwolił mi zrozumieć, że mogę i chcę nadal śpiewać. I rozpoczął coś nowego, stąd ten tytuł i słowa, które są bardzo osobiste i wypływające prosto z mojego serca. Dokładnie tak czułam właśnie w tamtej chwili, kiedy się tworzyły. A poza tym "Nowa rodzę się" jest duetem z moją przyjaciółką, Beatką Bednarz. Ta osoba zrobiła dla mnie wiele ważnych rzeczy w tamtym czasie i cały czas je robi. Poznałyśmy się bliżej już po moim wypadku. Beata była jedną z tych osób, które pomogły mi się podnieść.

Wyciągnęła rękę w odpowiednim momencie?
Pojawiła się w ogóle w odpowiednim momencie! To też jest dla niej taki ukłon, że była przy mnie. I w tej piosence też jest przy mnie.

Mówi pani bardzo ciepło o swojej przyjaciółce i zastanawia mnie jedno: czy ten feralny wypadek zweryfikował pojęcie przyjaźni w pani życiu?
Jak najbardziej. Przede wszystkim ten wypadek zmienił moje podejście do życia i dał mi świadomość wielu rzeczy, m.in. tego, na czym polega prawdziwa przyjaźń. Bo wcześniej po prostu nie wiedziałam czym jest. I to, co wydawało mi się przyjaźnią, okazało się nią nie być.

W swoim "nowym życiu" zagrała pani kilka koncertów. Był strach przed powrotem na scenę?
Oczywiście, że się bałam. Obawiałam się różnych rzeczy. Bałam się w ogóle pokazać, bo rzeczywiście sprawa dotycząca wizerunku jest najtrudniejsza do przebrnięcia z samym sobą. Zaakceptowania swojego wizerunku na wózku. Najpierw obawiałam się spojrzeć w lustro, potem wyjść z domu... następnie pokazać się w szerszym gronie osób, wyjść na koncert jako widz... To były bariery, które powoli przełamywałam. Aż nadszedł moment mojego wyjścia na scenę. Początkowo myślałam, że to będzie tylko taki incydent: raz wystąpię...

I na tym koniec...
... i pewnie im się nie spodoba!

Albo pomyślą, że ta Monika nie jest już atrakcyjna?!
Bałam się trochę tego, że nie zostanę zaakceptowana. Ale też wiedziałam, że najpierw ja muszę zaakceptować samą siebie, bo jeżeli tego nie zrobię, to inni również tego nie uczynią. Ta scena była więc dla mnie taką kropką nad "i". Zrozumiałam, że to czy chodzę czy nie - nie determinuje tego, jakim jestem człowiekiem i jak ma wyglądać moje życie. A kiedy dodatkowo okazało się, że jest fantastyczna atmosfera i ludzie przyszli posłuchać mojej muzyki, tekstów, kiedy są skupieni, są emocje... coś niesamowitego podziało się na tym koncercie. To mnie wciągnęło i przekonało, że mogę. Lubię śpiewać i występować, więc korzystam z tych okazji.

A kiedy nastąpił taki przełomowy moment po wypadku, że zdecydowała się pani wyjść do ludzi?
To były różne momenty. Denerwowało mnie przez dłuższy czas to, że jestem zależna od innych osób. Więc przełamywałam się małymi krokami, bo tego nie da się zrobić z dnia na dzień. Trzeba nauczyć się od nowa jak sobie poradzić w codziennym życiu. W naszym kraju jest to dość trudne, bo o ile mieszkanie można sobie jeszcze przystosować, to na zewnątrz za bardzo się nie wyjdzie, bo wcześniej czy później napotka się na jakąś totalną przeszkodę, której nie można pokonać. Etapami przełamywałam te rzeczy. Ważnym momentem był ten, kiedy odbyłam pierwszą podróż zagraniczną z motywacją taką, że jadę do szpitala i tam mnie wyleczą. To jest na tyle silna motywacja, że człowiek nagle góry mógłby przenieść i nieświadomy czegoś, na co się porywa leci na drugi koniec świata. To było w Indiach. Kiedy wróciłam z nich, to pomyślałam sobie: Boże, ja już mogę wszystko! I wtedy zaczęłam podejmować różne wyzwania. Największym stresem było dla mnie wyjść i pokazać się ludziom. Na początku miałam silne wrażenie, że wszyscy gapią się na mnie.

Była pani obiektem dużego zainteresowania...
Bałam się, że ktoś mnie sfotografuje i potem gdzieś zobaczę się w gazecie. Bo dodatkowym aspektem jest to, że jestem postacią w jakimś stopniu znaną, nie wiedziałam więc czy oni się gapią, bo mnie rozpoznali, czy to, że jestem na tym wózku. Trudne są wtedy emocje. Musiałam się nauczyć, żeby mieć to gdzieś. Nie jest ważne czy się gapią, czy nie. Wystarczy, że coś jest inne, nawet jak ktoś jest ekstrawagancko ubrany, to oczy i tak same "idą". Ktoś utyka, a człowiek patrzy na to bezwiednie. Udało mi się to w miarę zaakceptować. Chociaż nie powiem, żebym się pozbyła wszelkich kompleksów i oporów, bo to jest nieustanna walka z samym sobą. Ale skoro wychodzę na scenę, to musi być nieźle.

Miłość w tym pomogła? Nie ukrywa pani, że jest szczęśliwie zakochana.
Bardzo pomogła. Na pewno w pierwszej kolejności to, że jest akceptacja przez mężczyznę mnie jako kobiety. Rzeczywiście czuję, że to jest prawdziwe i szczere. Jeżeli widzę, że mężczyzna akceptuje mnie i kocha, taką jaka jestem - to pozwala mnie samej też pokochać siebie. To jest ważny aspekt, który ułatwił mi przełamanie oporów. Oczywiście ja ten proces zaczęłam wcześniej. To nie jest tak, że musimy być zależni od czyichś uczuć, czy musimy czekać na kogoś, kto nas pokocha i wtedy będziemy mogli siebie zaakceptować. Nie, tak nie jest! Najpierw sami musimy wysłać ten sygnał do wszechświata, że jesteśmy gotowi na miłość.

Po wypadku zadawała sobie pani pytanie: dlaczego akurat ja?
Nie. Nie szukałam w tym większej logiki, oczywiście zdarzało mi się mieć momenty rozmyślania, dlaczego takie rzeczy w ogóle się dzieją, dlaczego tak ten świat funkcjonuje... Bo przecież zetknęłam się z bardzo dużą dawką cierpienia, nie tylko swojego, ale także innych ludzi dookoła mnie, w szpitalach... Wcześniej kompletnie nie miałam styczności z takimi sytuacjami. Więc to wszystko mnie lekko podłamało, że świat jest taki okrutny, taki kruchy... To stawia pytania egzystencjalne, bo człowiek pyta, jaki to wszystko ma sens? Czy w ogóle jakiś ma? Czy to tylko przypadek, czy tak miało być. Nadal nie znam odpowiedzi na te pytania.

A szuka ich pani?
Raczej nie. Szkoda czasu na zadawanie sobie pytań, na które nie ma odpowiedzi. Nauczyłam się szanować czas. Swój, innych, a przede wszystkim ten, który mamy teraz. Bo wiem, że nie jest go dużo i życie jest tak nieprzewidywalne, że trzeba się cieszyć każdą jego chwilą.

Jakie ma pani marzenia?
Marzenia? Staram się za dużo nie myśleć o tym, co bym chciała kiedyś. Jestem szczęśliwa i chciałabym już zawsze czuć to, co czuję teraz.
ukaże
Kiedy się pani płyta?
W przyszłym roku, aczkolwiek jeszcze nie mam określonego terminu. Chcę, aby to był dobry album. Gdy będę już w pełni zadowolona, to oddam go w całości.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto