Teresa Semik

Nie wstydzę się godać w domu i z kolegami, ale w pracy - mówię

 Nie wstydzę się godać w domu i z kolegami, ale w pracy - mówię Fot. Arkadiusz Gola
Teresa Semik

W mojej rodzinie nastąpiła pokoleniowa zmiana munduru, z górniczego na policyjny - mówi starszy sierżant Marek Jon z Rudy Śląskiej, ubiegłoroczny laureat konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku”. Finał 25. konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku” odbędzie się 22 listopada o godz. 16.00 w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu.

W pracy pan mówi czy godo?

Reprezentuję urząd polski, a nie Śląsk.

Może czasem lepiej do kogoś przemówić po śląsku?

Kiedy pracowałem w oddziałach prewencji policji i jechaliśmy na interwencje do miejsc, gdzie śląskość trzyma się mocno, to wtedy używałem gwary. Łagodziła obyczaje i poziom agresji.

Udział w konkursie „Po naszymu, czyli po śląsku” to u pana sprawa rodzinna. Ojciec, Edward Jon, w 2008 roku zdobył w nim drugą nagrodę. Pan był drugi w 2014 roku. Od niego uczył się pan śląskiej mowy?

W mojej rodzinie wszyscy mówili po śląsku, począwszy od dziadków. Wszyscy są Ślązakami z Rudy Śląskiej, z Ożegowa, Goduli. Nie musiałem pytać, kim jestem, od razu było wiadomo.

Tata namówił pana, żeby wziąć udział w konkursie „Po naszymu...”?

Za bardzo mnie nie musiał namawiać. Jak przyszedł do domu z tą drugą nagrodą i wygranym serwisem z porcelany, powiedział tylko, że teraz moja kolej. Odpowiedziałem: dobra, dobra, to za rok. Ale rok minął i znowu było tłumaczenie, że spróbuję za następny rok. Tak minęło mi sześć lat. Trzeba mieć coś do powiedzenia, trzeba coś przeżyć, żeby potem wejść tam na scenę i podzielić się tymi emocjami. Z domu wyniosłem też śląską pokorę.

Co takiego ważnego wydarzyło się w pana życiu?

Skończyłem studia na AWF, dostałem pracę w policji, ożeniłem się. I pojechałem z orkiestrą policyjną do Miednoje. Leżą tam też policjanci z przedwojennego województwa śląskiego. Zagraliśmy pomordowanym „Śpij kolego w ciemnym grobie”. Wtedy byłem gotowy, żeby o tym wszystkim opowiedzieć na scenie. Samo życie napisało mi scenariusz monologu konkursowego.

Pierwszy pana występ w konkursie „Po na-szymu…” Marii Pańczyk i od razu druga nagroda. To naprawdę zdarza się rzadko. Niektórzy laureaci startują po pięć i więcej razy, zanim dostaną się do finału.

Mamy teraz z tatą te same drugie nagrody i po serwisie z porcelany. Jak się spotykamy przy rodzinnym stole, zastawionym tą porcelaną, od razu pojawia się temat rozmowy, jak to na konkursie było.

Za to teraz będzie pan rywalizował z własnym tatą. Do tegorocznego konkursu, który odbywa się po raz 25. w tę niedzielę w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, zaproszeni zostali wyłącznie laureaci z poprzednich lat. Opracował pan jakąś taktykę?

Nie zdradzę. Każdy z nas sam się przygotowuje. W piątek idziemy do Radia Katowice na półfinały. Tata wystąpi pierwszy, zgodnie z alfabetem. Chodzi mi tylko o wspólną zabawę, o te emocje na scenie. Dla nich się występuje w tym konkursie, a nie dla nagród.

Czym się różni pana śląska rodzina od rodziny pana dziadków?

Nastąpiła pokoleniowa zmiana munduru, z górniczego na policyjny. Mój dziadek i tata jeszcze byli górnikami.

Pan też miał krótki epizod górniczy?

Bardzo krótki. W czasie studiów pracowałem w firmie, która wykonywała roboty dla kopalni. Ale właściwie grałem w orkiestrze górniczej.

Teraz jest pan bardziej muzykiem czy policjantem?

Jestem policjantem i gram na trąbce w policyjnej orkiestrze. W Polsce są trzy zawodowe orkiestry policyjne - w Warszawie, we Wrocławiu i ta najlepsza, w Katowicach.

Z powodu tej trąbki dzieciństwo chyba nie było lekkie?

Najgorzej było wtedy, gdy sąsiedzi zaczynali klupać w hajcongi, czyli w kaloryfery, bo na początku te dźwięki nie zawsze wychodziły ładne.

Mówi pan, że muzyka jest jak apteka. Tam każdy znajdzie lekarstwo dla siebie. Jakiego lekarstwa w tej muzyce szuka pan dla siebie?

Słucham nawet śląskich szlagrów, ale najczęściej - muzyki klasycznej. Wracając z pracy poszukuję chwili spokoju, wyciszenia, a ona to gwarantuje.

Człowiek w mundurze poważnieje?

Mundur zawsze wymaga powagi. Trzeba trzymać pion. Dla mnie mundur policjanta oznacza też życiową stabilizację, zatrudnienie. A zatrudnienie daje możliwość założenia rodziny. Zawsze mnie ciągnęło w kierunku munduru. Dlatego na AWF-ie kończyłem zarządzanie kryzysowe, potem pedagogikę bezpieczeństwa, a na końcu przeszedłem przeszkolenie policyjne.

Trudno się z panem umówić, bo ciągle koncerty, prowadzenie uroczystości policyjnych. Niektórzy laureaci „Po naszymu...” próbują szczęścia w kabarecie. Estrada pana wciąga?

Nie mam już na nic czasu. Służba w policji, potem służba w domu, a mam dwoje małych dzieci. Trzeba pilnować rodziny.

Młodym dziś nie za bardzo się spieszy do zakładania rodziny.

Tak się to jakoś porobiło, także na Śląsku. Kiedy mówię, że mam dwójkę dzieci, to od razu słyszę: „To ile ty masz lat?”. Niemożliwe, że mam 28 lat i dwójkę dzieci. Przez te dzieci ludzie mi dodają lat. Teraz dopiero po trzydziestce zostaje się rodzicami.

Wróćmy do lat szkolnych. Obrywał pan za to, że mówił gwarą?

Skąd! W Rudzie Śląskiej, gdzie się wychowywałem, wszyscy godali. Nie było ograniczeń, za wyjątkiem lekcji języka polskiego, gdzie trzeba było pięknie mówić po polsku, ale to zrozumiałe. Miło wspominam z tamtego okresu panią z historii, Barbarę Pieczkę. Czysto Ślonzoczka. Umiała nam opowiadać o regionie i wzbudzić nim zainteresowanie.

Pewnie dzięki takim nauczycielom młodzi dziś przekonują, że mówić po śląsku jest cool.

Nikt się tej mowy śląskiej nie wstydzi jak kiedyś. Dziś to takie zwyczajne, że godają na przerwie w szkole, że godomy z kolegami w pracy. Oczywiście, jako funkcjonariusz publiczny staram się mówić.

Dzieci na Górnym Śląsku trzeba zapędzić do nauki języka śląskiego?

Uczmy się języka angielskiego, niemieckiego, francuskiego, żeby móc pracować w Europie, jak kto zechce. A gwarę wynośmy z domu. Rozmawiałem z Ulą Gruszką z Koniakowa, która rok temu w konkursie „Po naszymu, czyli po śląsku” była trzecia i nie mieliśmy wątpliwości, jak bardzo różni się nasza mowa w różnych częściach Śląska.

Mógłby pan mieszkać gdzie indziej, w jakimś ładniejszym miejscu?

Ale Ruda Śląska jest piękna, bo moja. Żonę też mam Ślązaczkę, z Zabrza.

Dziś na Śląsku najgłośniejsi są ci, którzy mówią, że nie są ani Polakami, ani Niemcami, tylko Ślązakami. Pan ma z tym jakiś problem?

Niech każdy się czuje, kim chce. Ja nie mam problemu ze swoją tożsamością. Pięknie to kiedyś ujął arcybiskup Wiktor Skworc: „Ojczyznę naszą i nasz śląski dom pobłogosław Panie”. I tego się trzymam.


Marek Jon na co dzień gra w orkiestrze Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.
Laureat „Po naszymu, czyli po śląsku” w 2014 r.

Teresa Semik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.