Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O rejsach Polaków dookoła świata

Ryszard Parka
fot. Piotr Manasterski - Dziennik Bałtycki
fot. Piotr Manasterski - Dziennik Bałtycki
Niewiele brakowało by Roman Paszke, konstruktor jachtów i żeglarz, dołączył do wielkiej wokółziemskiej sztafety polskich samotników. Na przeszkodzie stanęła... pogoda.

Niewiele brakowało by Roman Paszke, konstruktor jachtów i żeglarz, dołączył do wielkiej wokółziemskiej sztafety polskich samotników. Na przeszkodzie stanęła... pogoda.
Roman Paszke, który do tej pory startował głównie w regatach, postanowił wykorzystać swoje doświadczenie i pobić rekord w szybkości samotnego rejsu. Do tej pory należy on do Brytyjki Ellen McArthur i wynosi 71 dni, 14 godzin, 18 minut i 33 sekundy.

Żeglarz ma pecha. Przygotowania do startu przeciągnęły się. Gdyby jego katamaran "Bioton" wyruszył trzy tygodnie wcześniej, Paszke trafiłby na "sztormowe okienko". W rejsie z Kilonii na Atlantyk musi przebyć wody, na których o tej porze roku lekki dwukadłubowy jacht nie poradziłby sobie z warunkami. Już w drodze na planowany start trzeba było usuwać lód osiadający na siatce trampoliny łączącej oba kadłuby jachtu. Meeno Schrader, szef biura meteorologicznego w Kilonii, który od kilku lat pomaga wszystkim żeglarzom - samotnikom, od samego początku podchodził sceptycznie do startu w lutym. Według niego, próbę pobicia rekordu w samotnym rejsie dookoła ziemi Paszke będzie musiał odłożyć do jesieni.

Teliga był uparty

O pierwszych polskich samotnych żeglarzach niewielu pamięta. W 1933 roku Erwin Jerzy Weber, emigrant z Polski, przepłynął samotnie 1000 mil po Pacyfiku na jachcie "Farys". Dopiero 33 lata później kolejny Polak zdecydował się samotnie przemierzyć oceany. Leonid Teliga był uparty, jak tylko uparty może być Polak urodzony przed rewolucją w Wiaźmie, w Rosji. Jego koleżanka wspominała nieraz, jak składał pieniądze na budowę własnego jachtu. Chiał go nazwać "OPTY-mista" i wyruszyć w rejs dookoła świata. Gdyby pieniędzy starczyło tylko na kajak, nazwyłby go "PESY-mista" i popłynął na jeziora mazurskie.

Budowa jachtu w PRL była wyzwaniem. Trzeba było "kombinować" wszystko. Drewno, liny, sprzęt radiowy, silnik. Kiedy na jachcie podniesiono banderę, a Teliga powiedział "płynę"- zaczęła się narodowa zrzutka na wyprawę. Mapy dostał od załogi jachtu "Śmiały", żywność przyszła ze "Społem" spółdzielni "Las", "Baltony" i Marynarki Wojennej. Resztę wolnej przestrzeni wypełniło 113 książek i apteczka składająca się z 77 specjalnie dobranych leków. Późną jesienią 1968 roku jacht był gotowy do drogi. Na Bałtyku i Morzu Północnym zaczęły się sztormy. Postanowiono więc przetransportować "Opty" do Casablanki.

Pierwsze samotne mile morskie Teliga przepłynął między Casablanką i Las Palmas. Dla "Opty" to był test. Jacht dawał sobie radę z dużymi falami. Sprawdził się w sztormie. Test zdał również Teliga. Przez pierwsze 16 dni okazało się, że najlepszym lekarstwem na jego lumbago jest słońce. Wyszły na jaw problemy z silnikiem. Remontu wymagał pęknięty wał. W końcu 16 marca "Opty" opuścił port w Las Palmas i wyruszył na podbój całego świata.

Jacht nie miał samosteru - urządzenia, które samodzielnie utrzymuje go na kursie. Teliga przez 30 dni musiał spać z otwartymi oczami. Brak silnej radiostacji uniemożliwiał kontakt z Polską. Teliga nie mógł również odbierać komunikatów meteorologicznych. Na "Opty" nie zamontowano logu - morskiego licznika, na podstawie którego prowadzi się obliczenia przebytej drogi. Ten jednak Teliga zrobił sam, z linki i zamocowanej na jej końcu butelki.

Atlantycki etap skończył się w Bridgetown na Barbadosie. Stamtąd "Opty" przedarł się przez sztormy w kierunku Kanału Panamskiego. Z Ameryki Teliga wziął kurs na Galapagos. Niewiele brakowało, by rejs zakończył się na wielkich głazach otaczających wyspy. Postój trwał 5 tygodni. Dopiero 28 października Teliga wyruszył przez Pacyfik. Przed nim było 3 tys. mil do archipelagu Markizy. Znów odczuwał dotkliwie brak samosteru. Kiedy Teliga zasypiał, jacht schodził z kursu nawet o 30 stopni. Po przebudzeniu żeglarz odprawiał standardowy rytuał: pomiary astronawigacyjne, obliczenie pozycji, korekta kursu. Ten przelot to 32 dni. Tyle samo czasu zapuszczał brodę Teliga. Nie starczyło czasu na golenie.

Z Markiz skok na Tahiti. Tu miały czekać listy z Polski. Dopłynął w sylwestra 1967 roku. I został na 4 miesiące. Szalały sztormy i tajfuny. Był za to czas na konstrukcję samosteru. Teliga zbudował go sam i nadał mu nazwę "LIL" czyli Leonid Idzie Leniuchować. Na Bora-Bora "Opty" wyruszył na początku maja. Teliga obawiał się raf koralowych i fal, sięgających połowy masztu. Ale nie to jest problemem. Podczas manewrów w porcie silnik znowu odmawia posłuszeństwa. Nie odezwie się aż do końca rejsu.

Na Fidżi Teliga wylądował z ośmioma szylingami w kieszeni. Jadł dwa razy dziennie. Rano ryż, wieczorem makaron. Obliczył, że brytyjska marynarka asystując Francisowi Chichesterowi podczas opływania przylądka Horn wydała 200 razy więcej, niż kosztował cały rejs "Opty". Kiedy przepłynął Atlantyk, PAP zobowiązał się pokrywać koszty depeszy zagranicznych. W ciągu roku agencja zadłużyła się u Teligi na ponad 100 dolarów.

Australijczycy nie byli zainteresowani wydaniem Telidze wizy. Popłynął więc od razu do Afryki. Był zmęczony fizycznie i psychicznie. Po raz pierwszy czuł się naprawdę samotny. Władze RPA nie odpowiedziały na jego prośbę o zezwolenie na wejście do portu w Cape Town. Minął Przylądek Dobrej Nadziei i skierował się na północ. Stan zdrowia Teligi się pogarszał. Za równikiem, w sylwestra gwałtowny sztorm pozbawił "Opty" jednego masztu. W Dakarze Teliga zacumował przy polskim trwawlerze. Marynarze doprowadzili do porządku jego i jacht. Za nim 162 dni samotnej żeglugi. Przyszedł kolejny atak choroby. Teliga wylądował w senegalskim szpitalu, z którego... uciekł. Wielką wokółziemską pętlę zamknął po 2 latach, 13 dniach, 21 godzinach, 35 minutach. Droga z Las Palmas do Las Palmas liczyła 28 000 mil morskich.

Pod wiatr

Krzysztof Baranowski nie chciał powtarzać wyczynu Leonida Teligi. Dookoła świata postanowił płynąć na wschód. Tak, jak w XIX wieku pływały klipry herbaciane. A jednak drogę zaczął na zachód. Wystartował w atlantyckich regatach samotników, ale skończył na 12 miejscu. Meta regat była w Newport w USA. I stamtąd Baranowski wystartował w swój wielki rejs. Trasę wybrał trudną. Z USA na południowy wschód przez Atlantyk do Kapsztadu płynął 2 miesiące.

Z Cape Town wyruszył przez Ocean Indyjski, przekraczając "ryczące czterdziestki" - obszar silnych wokółbiegunowych wiatrów. Jego jacht - "Polonez" wytrzymał próbę. Choć potężne fale i silny wiatr sprawiły, że Baranowski czuł się w dosłownie koziołkującym kadłubie jak w beczce śmiechu.

Kiedy opisał swoje "rolowanie" - okrzyknięto go blagierem. Nikt nie chciał uwierzyć, że balastowy, czyli teoretycznie niewywrotny jacht może toczyć się po wodzie jak piłeczka.

Do Hobart na Tasmanii Baranowski dopłynął, posługując się wystruganym z wiosła samosterem. Po przejściach "Polonez" musiał trafić do stoczni. Dopiero wyremontowany ruszył dalej na wschód, pokonując Pacyfik w rekordowym czasie 45 dni.

Na końcu czekał Przylądek Horn, który okazał się dla Baranowskiego wyjątkowo łaskawy. Jeszcze tylko postój w Port Stanley na Falklandach i najdłuższy etap rejsu: do Plymouth w Anglii.

Swój rejs powtórzył po latach, w 1999 roku wyruszył w rejs na jachcie "Lady B". O tej wyprawie powiedział "Solo na bis".

Pani kapitan

Drogę na morze zaczęła od najbardziej męskiego kierunku studiów. Jest inżynierem projektantem statków, po wydziale budownictwa okrętowego. Z patentem kapitana żeglugi wielkiej jachtowej kręciła się trochę po Bałtyku, między innymi na "Swarożycu", przed jego rejsem na Spitsbergen. Mile wspomina "babski" rejs z 1971 roku 9-metrowym slupem "Szmaragd", do Warnem%FCnde (ówczesne NRD).

Po dwóch wokółziemskich rejsach Teligi i Baranowskiego PRL, pozujący na światowe mocarstwo, musiał zaproponować coś wielkiego i nowego w żeglarstwie. Do tej pory nie było kobiety, która opłynęłaby świat samotnie. Polska miała już Teresę Remiszewską, która samotnie przepłynęła Atlantyk. Jednak Polski Związek Żeglarski zdecydował, że w rejs popłynie Krystyna Chojnowska-Liskiewicz.

Decyzja o tym, że ma się udać w samotny rejs dookoła świata, zapadła w czerwcu 1975 roku. W krótkim czasie wybudowano jacht "Mazurek". 28 marca 1976 roku pani kapitan wypłynęła z Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich. 20 marca 1978 roku o godz. 19 "Mazurek", przepłynąwszy 28 696 mil morskich, przecinął własną trasę sprzed dwóch lat. Chojnowska-Liskiewicz zamknęła pętlę opasującą Ziemię jako pierwsza w dziejach morskich podbojów samotnie żeglująca kobieta. W tym rejsie walczyła nie tylko z naturą i własnymi słabościami. W tym samym czasie dookoła świata płynęła Brytyjka Naomi James. To była walka o dni i godziny. Niewiele brakowało, by Polka, wstrzymywana przez awarię, przegrała.

Kilka lat temu powróciła do idei popularyzowania żeglarstwa wśród kobiet. Każdego roku stara się odbyć pełnomorski rejs z kobiecą załogą.

Nie zabłądzić

Były samotne rejsy na wschód i na zachód. Była pierwsza samotna Polka na oceanach. Polskie żeglarstwo domagało się jednak nowych osiągnięć. Henryk Jaskuła miał atuty: żeglował, opłynął Horn, a przede wszystkim był reemigrantem. Wrócił do Polski z Argentyny, gdzie przed wojną rodzina wyemigrowała w poszukiwaniu pracy. Jego zadaniem był rejs dokoła świata non stop, czyli bez zawijania do portów. Przed Jaskułą na taki wyczyn odważyło się raptem dwóch żeglarzy.

Jacht zbudowano w oparciu o pieniądze z Przemyśla, gdzie mieszkał. Stąd i nazwa "Dar Przemyśla". Była to jednostka typowa, seryjnej polskiej produkcji. Jaskuła wystartował 12 czerwca 1979 roku. Nie miał tratwy ratunkowej. Nie dostał jej, gdyż... jej atest kończył się cztery miesiące przed planowanym końcem rejsu, a na kupno nowej nie było czasu. Jako zapasy żywności służyły mu konserwy mięsne Baltony, grochówka od wojska, chleb w dwukilogramowych porcjach, 500 litrów wody (z czego zużył 300, dzięki wykorzystaniu deszczówki), 24 butelki spirytusu, kilka piw i win (alkoholu starczyło do połowy rejsu). Rejs trwał 344 dni, a trasa prowadziła z Gdyni wokół Przylądka Dobrej Nadziei, na południe od Australii i Nowej Zelandii, wokół Przylądka Horn i z powrotem do Gdyni. Pętlę wokółziemską zamknął Jaskuła na południowym Atlantyku. Był pierwszym Polakiem i trzecim żeglarzem na świecie, który samotnie opłynął świat, nie zawijając do portów.

Rejs trwałby dzień krócej, jednak ze względu na zaplanowane w Gdyni powitanie z udziałem telewizji, dygnitarzy partyjnych i tłumów ludzi, Jaskułę poproszono, żeby się wstrzymał do następnego dnia.

Rekordzista

O Andrzeju Urbańczyku mówiło się w Polsce niewiele, podczas gdy amerykańska prasa żeglarska z podziwem donosiła o kolejnych wyczynach "zwariowanego Polaka". Powodem była jego "ucieczka" z Polski. Wyjechał pracować przy amerykańskiej sondzie kosmicznej i już nie wrócił. Skorzystał z dobrodziejstw paszportu konsularnego. Osiedlił się w USA. Ale w kolejne rejsy startował zawsze pod polską banderą. Zanim ruszył w rejs dookoła świata, miał za sobą rekordowe samotne przeloty przez Pacyfik. W testowy rejs, również samotnie, popłynął na Hawaje.

Jego podróż przez 3 oceany nie była tak do końca samotna. W rejsy pływał bowiem z kotem Myszołowem, który był pełnoprawnym członkiem załogi, miał nawet własne szelki asekuracyjne i nauczył się wyczuwać ląd. Wyruszył w 1983 roku na jachcie "Nord IV" z portu w San Francisco. Nazwa jachtu nawiązywała do nazwy świerkowej tratwy, którą Urbańczyk usiłował przepłynąć Bałtyk w 1957 roku. Postoje wyznaczył sobie w Darwin, Kapsztadzie i na Kanale Panamskim. Wypłynął w maju 1983, wrócił w 1984 - było to: I przejście non stop Ameryka-Australia, rekordowe przejście Cieśniny Torresa - 23,5 godziny, I przejście non stop Panama-San Francisco. W ogóle założenie rejsu było takie, że odwiedzał po drodze tylko trzy porty. Po latach samotnego rejsowania Urbańczyk miał na swoim koncie światowy rekord samotnictwa. Przepłynął ponad 75 tys. mil morskich w czasie 750 dni. Jako jedyny z Polaków przepłynął pod żaglami 100 tys. mil na wszystkich oceanach.

Napisał też najwięcej książek spośród wszystkich polskich żeglarzy, ponad 30. Pokonał w ten sposób Krzysztofa Baranowskiego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto