Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Perfectum mobile, czyli dlaczego w Polsce wciąż masowo słucha się Perfectu

Marcin Zasada
fot. Arkadiusz Gola.
Ojciec Romana Giertycha obalał kiedyś teorię ewolucji za pomocą własnych obserwacji. Udowadniał, że neandertalczycy wcale nie wyginęli, bo on widział takiego ciemnoskórego hominida na walce bokserskiej w Stanach Zjednoczonych. Gdyby pan Maciej słuchał rocka, poskromiłby Darwina jeszcze dosadniej. Odkryłby, że dinozaury przeżyły wymieranie kredowe, przybrały ludzkie formy i wciąż nie przestają śpiewać. W muzycznej dżungli w naszym kraju ewolucja to proces długotrwały. W tej muzycznej dżungli wciąż rządzą, proszę wybaczyć panie Grzegorzu, perfectozaury.

Uwierz mi, że świat się jednak zmienia/Wapno spłucz żywszym biegiem krwi - śpiewał Grzegorz Markowski w słynnej "Pocztówce do państwa Jareckich". Przez 30 lat świat rzeczywiście się zmienił i dziś sam Perfect spłukuje wapno, zastrzegając oczywiście, że nie zapomina o konieczności "zejścia ze sceny niepokonanym". Tu akurat Markowski wie, co śpiewa, bo jeszcze się taki nad Wisłą nie narodził, co by rodzimą scenę od niego oswobodził, przynajmniej w mainstreamowym wydaniu rocka. Dlaczego więc w Polsce wciąż masowo słucha się Perfectu - piątki starszych panów, dziadkujących sporej części swojej widowni? Markowskiego, który jodłuje z sześćdziesiątką na karku: "Kiedy zaczną ostro grać, nie potrafię w miejscu stać/Gdy po skórze biega prąd, podkoszulek lubię zdjąć"? Grupy bez Hołdysa, mózgu zespołu z lat jego świetności i bez nowych przebojów, które dorównałyby tym sprzed ponad dwóch dekad. To dopiero perfekcyjny fenomen, tym bardziej jeśli z oryginalnego składu w Perfekcie zostali tylko Markowski i bębniarz Piotr Szkudelski.

Jeśli ktoś nie zna całej historii, to przypominamy. W czasach, gdy tam u góry Hermaszewski zdobywał kosmos, tu na dole rodził się zespół Perfect Super Show and Disco Band, którego styl dobrze oddawała nazwa grupy. Gdy dołączył do niej Zbigniew Hołdys, zniknął Super Show and Disco Band oraz rewiowy repertuar, który zastąpił rockowy pazur. Równie ostrymi szponami formacja atakowała w tekstach. Przynajmniej, gdy interpretowali je fani i pozornie niewinne piosenki stawały się atakiem na władze komunistyczne. Więc "Chcemy być sobą" śpiewano jako "Chcemy bić ZOMO", a "Nie bój się tego wszystkiego" - "Nie bój się tego Jaruzelskiego". Trzeba pamiętać, że były to czasy, gdy zelżała presja biurokratyczno-policyjna, bo władza i jej cenzura miały na głowie ważniejsze rzeczy niż tropienie spisków w kulturze młodzieżowej. Perfect stał się absolutnym hegemonem na listach przebojów i rynku płytowym. Dwa, kultowe dziś albumy z początku lat 80.: "Perfect" oraz "UNU", tak jak każdy utwór z osobna dawały świadectwo wielkości grupy.

Potem bywało różnie. W 1983 roku Hołdys zespół rozwiązał, cztery lata później muzycy znów spotkali się na wielkich koncertach i znów zniknęli. Perfect potrzebował kolejnej dekady, by reaktywować się w nowym składzie (Markowski przez dziesięć lat po zejściu ze sceny prowadził firmę budowlaną, Szkudelski z kolei naprawiał flippery, najpopularniejsze niegdyś automaty w salonach gier), już bez Hołdysa. Publiczność stęskniona za "Autobiografią" i "Nie płacz Ewka" znakomicie przyjęła starą-nową grupę i nagrodziła jej płytę "Jestem" statusem złotej. Perfect wrócił na opuszczony przez siebie tron i siedzi na nim do dzisiaj. Czasem rządząc, czasem pochrapując z leniwa.

Choć członkowie Perfectu mają dziś w sumie prawie 280 lat, nie muszą specjalnie przejmować się młodszą konkurencją. Tak, jak nie przejmowali się, kiedy pół Polski śpiewało "Miałem dziesięć lat... " albo lekko kiczowate "Nie płacz Ewka, bo tu miejsca brak na twe babskie łzy", podczas gdy w piwnicach i garażach rodził się prawdziwy bunt, a na festiwalu w Jarocinie punkowa młodzież śpiewała: "Hołdys gniewa się i pieniążków chce!". Perfect odpowiadał skrajnym wywrotowcom tym samym, czym na przykład pod koniec lat 70. w Wielkiej Brytanii Queen odpowiadał Sex Pistols - kunsztem i rozmachem.

Skoro jesteśmy przy zagranicznych porównaniach, warto przypomnieć, że nieśmiertelnego Markowskiego i jego kolegów, od jakiegoś czasu porównuje się do Jaggera i Stonesów. To porównanie barwne, choć szukając bardziej rzetelnych analogii, należałoby raczej Perfect zestawić przy Aerosmith. I nie chodzi wcale o specyficzną aparycję Stevena Tylera, z którym konkurencję niewątpliwie nasz pan Grzegorz wytrzymuje. I charyzmy, i głosu też nigdy mu nie brakowało.

On i jego znakomity skądinąd kwartet, dobrze wie, że polska publiczność, jak mawiał pewien pan w "Rejsie", lubi przede wszystkim te piosenki, które już zna. Dlatego każdy impersario może z czystym sumieniem zastawić majątek swój i babci, zapożyczyć się i podpisać kontrakt z Perfectem na dożywotnią trasę koncertową. Rockowo, symfonicznie, akustycznie - przy takim zestawie "greatest hits", jakim zespół dysponuje, można byłoby je grać nawet w wersji chórów gregoriańskich. Przy tak szerokim froncie ciągle popularnych gwiazd gitarowego boomu dekady stanu wojennego (Lady Pank, Maanam, do tego choćby Kult, Budka Suflera, T. Love, czy, o zgrozo, Kombi), młode wilki mainstreamowego rocka są z góry skazane na pożarcie (tym bardziej, że ich potencjalna widownia też zachwyca się słynnymi starociami). Mogą grać jak Feel dla 14-latek albo kluczyć w poszukiwaniu bardziej wybrednego odbiorcy (jak Lao Che). Pozycja Perfectu jest i będzie niezagrożona. Jak kiedyś apelował żartem śląski, zapomniany trochę, raper Stasio: "Z muzy nie potrafię wyżyć, śpiewające dinozaury dajcie pożyć", konkurencja dla dinozaurów musiałaby wyłączyć wspomnienia konserwatywnej widowni, z którymi od dziesięcioleci łączą się przede wszystkim hiciory śpiewane przez Grzegorza M. Sentyment do tego, czego słuchało się we wczesnej młodości zawsze wytrzyma napór największej nawet nowej fali. Tym bardziej, że czasy systemu, z którym walczyło się też muzycznym orężem bezpowrotnie przeminęły.

Perfectowi, o ile nie można było nie doceniać warsztatu, zdolności kompozytorskich czy scenicznej charyzmy, od zawsze zarzucano brak nowatorstwa. Kiedyś grupa odpowiadała na popyt niezaspokajany przez kiepską dostępność zagranicznej muzyki. Dziś trochę "budkosufleruje" w stylu "Bo do tanga trzeba dwojga". Krytycy nazywają zespół "perfekcyjnym kiczem", co potęgowane jest przez takie przedsięwzięcia jak choćby patetyczne spektakle z udziałem orkiestry czy dość osobliwe teksty, które w przeciwieństwie do tych sprzed lat, rzadko uderzają swoją ważkością. Z drugiej strony jednak, czy ktokolwiek na świecie ma pretensje do Micka Jaggera, że nie duma w duchu rockowej progresji? Albo że śpiewa "Jesteś niebezpieczną, niebezpieczną, niebezpieczną pięknością. Gdybym był twoim kapitanem, to byś mi salutowała"?

Mają prawo, jako że obaj na scenie wciąż pozostają niepokonani. A Markowskiemu trudno nie wierzyć, gdy deklaruje w utworze "Ja płynę pod prąd", że tak naprawdę jest "born to be wild", czy jak kto woli, "dzikie jest jego serce". Dzikie to jedno, ważne, że zdrowe. Zresztą pokażcie mi takiego prawie 57-latka, który w taki sposób może być sobą. Sto, a gdzie tam, dwieście lat, panie Grzegorzu! I niech się toczy to Perfectum Mobile.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto