Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ruda Śląska - miasto, które nie śpi

Marek Kowalka
Reporterzy DZ jeździli z tak zwaną śródzmianą, która pracuje od środy do soboty w godzinach od 18. do 2. Fot:Ireneusz Dorożański
Reporterzy DZ jeździli z tak zwaną śródzmianą, która pracuje od środy do soboty w godzinach od 18. do 2. Fot:Ireneusz Dorożański
Jest piątkowy wieczór, właśnie zaczyna się weekend. Wielu mieszkańców miasta dopiero teraz może swobodnie odetchnąć, poczytać gazetę. W końcu po długim tygodniu w pracy każdemu należy się odrobina wolnego...

Jest piątkowy wieczór, właśnie zaczyna się weekend. Wielu mieszkańców miasta dopiero teraz może swobodnie odetchnąć, poczytać gazetę. W końcu po długim tygodniu w pracy każdemu należy się odrobina wolnego... Jednak dla niektórych właśnie ten dzień jest najcięższym.
- Właśnie w takie wieczory jak dzisiaj jest najwięcej wezwań - opowiada Marek Partuś, kierownik referatu prewencji Straży Miejskiej, z którym wybierzemy się na nocny patrol. - To duże miasto, więc zawsze coś się dzieje. Ale wiadomo, że trzeba sobie radzić tymi środkami, które są.
Strażnicy dysponują trzema samochodami, które praktycznie przez cały czas krążą po mieście. O 19. wsiadamy do jednego z nich. To polonez, jeszcze niestary, bo zaledwie trzyletni. Ale na pytanie o przebieg nasz kierowca, inspektor Marcin Król, tylko się uśmiecha:
- Spory - po chwili krótko odpowiada.

Wnętrze pojazdu wygląda podobnie do policyjnego radiowozu. Fotele kierowcy i pilota od pasażerów oddziela gruba szyba. Funkcjonariusze zazwyczaj pracują w zespołach dwuosobowych, tak jest bowiem bezpieczniej. Tylko podczas rannej zmiany mogą chodzić patrole jednoosobowe - wtedy też jest czas dla dzielnicowych na rozmowę z mieszkańcami. W czterech dzielnicach, mianowicie Halembie, Orzegowie, Bykowinie i Bielszowicach, są również miejsca, gdzie oczekują oni na rudzian. Tym razem jednak jeździmy we trzech: w aucie jest z nami jeszcze aplikant Aleksander Kocjan.

Rozbój

W polonezie jest zimno: na dworze minus 9, śnieg skrzypi pod butami. Zamykamy drzwi, z ust unosi się para. Mamy jechać na Wirek, sprawdzić budynek starej szkoły przy ulicy Brata Alberta. Jest on notorycznie rozkradany. Nagle radio ożywa. Z głośnika dobiega głos dyspozytora, mówi o zgłoszeniu rozboju przy ulicy Kingi 40. Jak się dowiadujemy, jest tam już jeden patrol, który zabezpiecza teren. Jednak pomoc na pewno się przyda.

- Mieszkaniec zadzwonił do nas, a my natychmiast powiadamiamy policję - wyjaśnia Partuś. - Podstawą jest nasza dobra współpraca. Jeżeli działamy razem, to tak jakby każda służba miała dwa razy więcej ludzi. Pomiędzy nami układa się wzorowo - chwali się.

Na to, aby się przekonać, jak wygląda ta kooperacja, nie trzeba było długo czekać. Kiedy dojeżdżamy na miejsce, sytuacja w zasadzie jest już opanowana. Strażnicy, którzy pierwsi byli na miejscu, nie tracili czasu. Chłopaka, który ich wezwał, wzięli ze sobą do radiowozu i objechali z nim okolicę. Mieli szczęście: już po chwili rozpoznał grupę trzech pijanych bandziorów. Strażnicy ujęli ich do czasu przyjazdu policji i naszego patrolu.

To było tak: wracałem z młodszym bratem Grzesiem do domu, wyszedłem po niego do świetlicy. Niemal pod samym domem zaczepiło nas trzech ludzi, kazali dać sobie na wódkę. Kiedy powiedziałem, że nie mam, kazali się rozbierać. Chcieli nam wszystko zabrać!
opowiada 23-letni Tomasz.

Na miejscu są już policjanci z sekcji kryminalnej. Jak wyjaśnił sierżant sztabowy Damian Mikitin, kiedy przyjechali, czynności wstępne wykonali już strażnicy. Im pozostało tylko zatrzymać bandziorów i przetransportować do aresztu. Jesteśmy z powrotem w radiowozie. Podczas krótkiej drogi silnik samochodu nie zdążył się nagrzać, więc we wnętrzu o temperaturze powyżej zera można tylko marzyć.

Po drodze

Dostajemy kolejne wezwanie. Tym razem mieszkanka z ulicy Czereśniowej skarży się na młodych ludzi, którzy rzucają w jej okna śnieżkami, a do tego obrzucają wyzwiskami. Choć sprawa wydaje się błaha, natychmiast jedziemy na Godulę. Jednak nie mija minuta, kiedy dyspozytor przekazuje ważniejsze zgłoszenie.

- Mamy zabezpieczyć porzucony samochód - wyjaśnia aplikant Kocjan. - Najpierw pojedziemy na Węglową.
Na miejscu widzimy starą ładę 1500. W panujących ciemnościach trudno dojrzeć kolor, trzeba poświecić latarką. Piaskowy. Jak wyjaśnia Partuś, policja poszukuje podobnego auta. W mieście dokonano bowiem dwóch napadów, w których użyto właśnie takiego samochodu. Przez radio przekazujemy dyżurnemu numery tablic rejestracyjnych.

- Mogą być kradzione, więc nie liczymy na to, że od razu ustalimy właściciela. W najgorszym razie dojdziemy do niego po numerach silnika, bo w tym wypadku raczej nikt ich nie szlifował. Szkoda zachodu - wyjaśnia Król.
Funkcjonariusze przeszukują wnętrze: stacyjka jest zniszczona, jeszcze unosi się zapach papierosów. Na podłodze pojazdu leży butelka z oranżadą. Wszystko wygląda tak, jakby zostało porzucone przed chwilą. Z zewnątrz samochód jest porozbijany, ma pęknięty przedni spoiler i w kilkunastu miejscach wgniecioną karoserię. Nie możemy zajrzeć do bagażnika, klapa jest zablokowana. Nie chcemy niszczyć śladów, czekamy, aż następny patrol przejmie obiekt.

Z powrotem jesteśmy w wozie. Chcemy jechać do wezwania z Czereśniowej, jednak nie jest nam dane. Ponownie dyspozytor kieruje nas do ważniejszego incydentu - włamania.
- No to jedziemy na Wandy - mówi Partuś. Z Chebzia na Rudę na szczęście nie jest daleko. - To jest tak: pani na Czereśniowej czeka na nas od dłuższego czasu, ale tak naprawdę nic złego jej się w tej chwili nie dzieje. Na rozpoznanie sytuacji mamy jeszcze sporo czasu i musimy zająć się sprawami, które nie cierpią zwłoki - wyjaśnia.
Po kilku minutach jesteśmy przy ulicy Wandy, szukamy budynku numer 6. Przed domem stoi samochód załadowany deskami, panelami...

Bardziej przypomina rozbiórkę niż włamanie. Być może to jedno i drugie. Kiedy wchodzimy do domu, małżeństwo, które zastajemy, nie kryje swojego zaskoczenia.
- Przecież my się wyprowadzamy, te wszystkie rzeczy są nasze - mówią zaskoczeni ludzie.
Wyjaśniamy im, że to rutynowe sprawdzenie zgłoszenia. Po wylegitymowaniu wszystko jest w porządku - o włamaniu nie może być mowy, gdyż ludzie są zameldowani w tym lokalu. Mówimy "dobranoc" i wracamy do auta. Nareszcie jedziemy na Czereśniową.

Kobieta, która wezwała strażników, jest bardzo zdenerwowana. Jak twierdzi, ma już dosyć impertynencji dzieci, które - jak to czasem bywa - zawzięły się na nią. Zaczęło się od tego, że zwracała im uwagę, gdy niszczyły ławki.
- Skierujemy tu dodatkowe patrole - zapewnia Król.

Raport

Wracamy do komendy. Podczas drogi Partuś wyznaje:
- Czasem ludziom wydaje się, że my reagujemy opieszale. Ale staramy się reagować tak szybko, jak to tylko możliwe. Czasem jest tak jak dzisiaj, nie można się rozdwoić - przyznaje.
Wchodzimy do dyżurki. Najpierw trzeba rozgrzać zmarznięte ręce, w tym niezastąpiona jest filiżanka kawy. Jednak nie ma czasu na to, żeby spokojnie ją dopić. Trzeba sporządzić raporty z notatek służbowych.
Reporterzy DZ jeździli z tak zwaną śródzmianą, która pracuje od środy do soboty w godzinach od 18. do 2. W tych godzinach jest więcej patroli w terenie. Każda interwencja to również sporo formularzy do wypełnienia, a papierkowa robota pochłania cenny czas. Strażnicy na pewno nie opuszczą posterunku o 22.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Policja podsumowała majówkę na polskich drogach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na rudaslaska.naszemiasto.pl Nasze Miasto