Pan Zbigniew wrócił niedawno z trzytygodniowych wczasów w Ustroniu. Wcześniej był w sanatorium. Cały wolny czas poświęca teraz swojej rodzinie.
- Ja leżąc tam przynajmniej wiedziałem, że żyję. A moja rodzina tutaj przeżywała horror. Miałem tego świadomość. I to było najgorsze - mówi Zbigniew Nowak, górnik, który w lutym pięć dni przeżył kilkaset metrów pod ziemią po tym, jak doszło do tąpnięcia w kopalni "Halemba".
Konsekwentnie unika dziennikarzy, którzy przez kilkanaście dni po cudownym uratowaniu praktycznie nie wychodzili z jego domu. Wyjątek zrobił tylko dla reportera DZ.
Bohater z pierwszych stron
Kiedy ratownicy wydobyli go na powierzchnię, stał się bohaterem wszystkich mediów w Polsce. Po kilku dniach spędzonych w szpitalu wrócił do domu, ale nawet tam nie miał chwili spokoju.
- Po dziennikarzu z gazety przyjeżdżała telewizja, a za nią już czekał w kolejce ktoś z radia - śmieje się.
Jakoś to wytrzymywał, ale raz się porządnie zdenerwował:
- Przyjechali dziennikarze z jednego miesięcznika. Porozmawialiśmy, a później przyszło do robienia zdjęć. Najpierw pani kazała mi zmienić koszulkę. Później stwierdziła, że mam złe spodnie. Tłumaczyłem jej, że ja w domu nie chodzę w garniturze, ale nalegała. Przebrałem się. Kiedy jednak kazała mi się wyginać to w jedną, albo w drugą stronę, to już mnie wyprowadziła z równowagi - nie ukrywa.
Błysk strachu
Dlatego wyjazd do sanatorium potraktował niemal jak ucieczkę. Rozumiał, że dziennikarze wykonują swoją pracę, ale on chciał pobyć z rodziną. Z żoną i córeczką Laurą trzy tygodnie spędził w kwietniu w Ustroniu. Dopiero tam mógł zapomnieć o tym, co się stało, chociaż nie całkiem.
- Pensjonariusze szybko zorientowali się, kim jestem. Rozpoznawali nawet nie mnie, tylko żonę i córkę ze zdjęć w gazetach, bo były w nich częściej niż ja - mówi.
Nie tylko to przypominało o jego dramacie:
- Tam były takie cienkie ściany. Łóżka, te najniższe, wysuwało się na kółkach. Wszyscy wieczorem robili to prawie o tej samej porze. Przez ściany wszystko było doskonale słychać. Wie pan, to był prawie taki sam dźwięk, jak wtedy, tuż przed tąpnięciem. Siedziałem przed telewizorem, a tu w takich momentach zawsze na ułamek sekundy pojawiało się napięcie i strach, że teraz wszystko się zawali - opowiada pan Zbigniew.
Bez wyjścia
Nowak nie unika rozmowy o tym, jak było tam, pod ziemią. Lutowy dramat w jego psychice odcisnął swoje piętno, ale on powtarza, że potrafi sobie z tym poradzić.
- Pamiętam ten huk - wspomina. - Tylko się zasłoniłem. Kiedy pył opadł, zobaczyłem, jak jest. Najpierw popatrzyłem po sobie. Sprawdziłem - nogami ruszam. Tylko pod lewą pachą - wbił mi się brud pod skórę.
W tym miejscu widać wciąż drobinki węglowego pyłu. - Poszedłem w jedną stronę - ściana. W drugą - to samo. Nie było wyjścia. Trzeba było czekać, aż mnie znajdą. Albo nie zdążą.
Miał tego świadomość. Ratownicy musieli przebyć do niego dobrych 100 metrów zawaliska. A tymczasem jemu po dwóch dniach zgasła lampa. Całkowicie stracił orientację w czasie.
Jaka jest całkowita ciemność
- Proszę sobie wyobrazić ciemność. Absolutną, taką, że nie widzi pan nawet czubka nosa - proponuje pan Zbigniew.
Ale jak to możliwe? Oczy się przecież przyzwyczajają do takich warunków! On tylko uśmiecha się z politowaniem: - Nic z tego. Chce pan zobaczyć prawdziwą ciemność? To proszę wejść pod kołdrę i jeszcze zasłonić oczy. Co pan zobaczy?
Próbuję, choć bez kołdry. Przecież siedzimy sobie przy stoliku w ogrodzie. A i tak nic nie widzę. Pełna czerń.
- A teraz proszę sobie wyobrazić, że ja tyle samo widziałem otwartymi oczami. Nawet kiedy przysuwałem dłoń do nosa, nie widziałem jej - patrzy na mnie, czekając na reakcję.
- Dla kogoś, kto tego nie przeżył, to jest nie do wyobrażenia - mówi pan Zbigniew. - Tam, pod ziemią, miałem sen. Przyszedł do mnie nie wiem kto i kazał wykonać jakąś robotę. W nagrodę miałem dostać wiadro wody i dwa kosze jabłek.
Właśnie dlatego tuż po wydobyciu go na powierzchnię pierwszą rzeczą, jakiej sobie zażyczył, było jabłko.
Wchłaniam życie
- To wszystko wraca - nie ukrywa mężczyzna. - W ciągu dnia nawet nie, bo są różne zajęcia, ale wieczorami, tuż przed snem.
Opowiada, że nieraz budzi się w środku nocy. Rozgląda się wokół siebie, jakby sprawdzając, gdzie jest. - Czasami nawet w ciągu dnia się szczypię. Bo nie wiem, czy to jest naprawdę, czy tylko mi się to śni.
Jak mówi, dzięki temu wszystkiemu nauczył się bardziej cieszyć ze zwykłych codziennych spraw.
- Teraz człowiek bardziej wchłania całe życie. Wiem, co mogłem stracić - patrzy z czułością na bawiącą się obok 6-letnią Laurę.
Ona nigdy nie zwątpiła, że wróci.
- Nawet kiedy żona, która kiedy mnie nie było, chodziła wypłakać się do piwnicy, żeby dziecku nie pokazać rozpaczy, pytała: "Dlaczego płaczecie? Przecież tata wróci".
Powrót na powierzchnię
Zbigniew Nowak wróci do pracy w kopalni Halemba. To wie na pewno.
- Ale już nie na dół - zastrzega. - Tu nawet nie chodzi o mnie, ale o rodzinę. Wyobrażam sobie, co żona by przeżywała przy każdym moim zjeździe.
Jest umówiony na spotkanie z dyrektorem. Wie, że ten go zrozumie i umożliwi przeniesienie na inne stanowisko na powierzchni. Na razie pan Zbigniew jednak ciągle jest na L-4. Pójdzie do roboty, kiedy poczuje się na siłach.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?